piątek, 25 listopada 2016

Nowe mieszkanie - nowa wena

Dawno nic tu dłuższego nie pisałem. Kto wie, ten wie, a kto nie, ten się i tak dowie - przeprowadziłem się na swoje więc to będzie pierwszy wpis z nowego miejsca (i nowego internetu). Adres prawie ten sam, więc tu dużo zmian nie ma, ale sama świadomość przeprowadzki powoduje uśmiech na twarzy. W końcu wypadało przecież opuścić rodzinne gniazdo (choć z racji mojego lenistwa nie było to łatwe).

Wśród tych zmian mieszkań i stanów pogodowych jeden temat pozostaje niezmienny - stoczbus i jego magnetyczne przyciąganie przypadkowych ludzi. Któregoś poranka spokojnie dreptam sobie z przystanku tramwajowego na stoczbusową pętlę i oczom mym ukazuje się tłum dosłownie wysypujący się na jezdnię. Szybka burza jednego mózgu doprowadziła mnie do wniosku, że mamy listopad (więc nie są to turyści) i że jest wcześnie rano (noc prawie, bo to 7:40 była), więc nie są to miłośnicy klimatów industrialnych czekający na dzień otwarty stoczni (bo ten jest w czerwcu). Krążący w pobliżu wóz nadzoru ruchu był symbolem jakiejś tramwajstrofy. Panowie w odblaskowych kamizelkach z werwą zajmowali się kierowaniem ruchem podstawianych zastępczych maszyn wywożących w nieznane to zbiegowisko. W kolejce maszyn ustawił się nasz swojski stoczbus. Objętość poprzedniej maszyny niestety za diabła nie chciała się zgodzić z sumaryczną objętością chętnych na przejazd, więc część miłośników porannej komunikacji pozostała sfrustrowana przed drzwiami. W tym momencie pojawił się stoczbus, cały na biało. Kierowca bez słowa otworzył drzwi i obserwował reakcję tłumu. Nie uśmiechało mi się spóźnianie do pracy przez bezrozumne zbiegowisko ludzi wsiadających nie tam gdzie trzeba, więc przejąłem inicjatywę. Stanąłem w drzwiach (a posturowo jestem w stanie zablokować je kompletnie) i w kierunku grupy nastolatek uskuteczniłem przemowę ostrzegającą przed wsiadaniem do tego wozu, gdyż on nie jest tym czym myślą, że jest. Przerażenie w ich oczach rosło wraz z każdą usłyszaną sylabą. Koniec końców uratowałem sytuację i dotarłem w spokoju do fabryki. Kolejny dobry, superbohaterski uczynek spełniony. Biedne dziewczyny nie zostały spaczone.
Nawiasem mówiąc - podejście nadzoru ruchu do sytuacji było masakryczne. Kiedy obczaili, że sieć trakcyjna znowu ma prąd i tramwaje ruszyły, to zmyli się momentalnie pozostawiając dziesiątki zdezorientowanych ludzi na złym przystanku zamiast powiedzieć im, że mogą już jechać normalnie...

Było o maszynach większych, to teraz będzie o mniejszych urządzeniach. Nie jestem jakimś zatwardziałym technicznym konserwatystą, ale oduczam się totalnemu ufaniu smartfonom. Mój zachwyt nad multifunkcjonalnością telefonu znikł jak kamfora w dniu, gdy obudziłem się 7 minut przed budzikiem i ze świadomością, że mogę ten odcinek czasu jeszcze podrzemać ułożyłem się do snu. Obudziłem się godzinę później i w trakcie przyspieszonego kursu przyspieszonego załatwiania standardowego porannego zestawu czynności przedpracowych rzuciłem okiem na telefon - w końcu budzik miałem ustawiony na godzinę właściwą. Komórka z uśmiechem (zakładam, że gdyby miała usta, to by się uśmiechała) poinformowała mnie z rozbrajającą szczerością, że aplikacja zegar wykonała nieprawidłową operację i się wyłączyła. Co w ogóle może być nieprawidłową operacją dla zegara?! Od tego momentu towarzyszy mi również jednak tradycyjny budzik - przezorny zawsze ubezpieczony.

Ostatnio zdarzyło mi się sprawdzać pewną pulę rysunków technicznych. Moja humanistyczna dusza (zbyt często cierpiąca katusze) nakazała mi wczytywać się we wszelakie uwagi i teksty. Nagminnie natrafiałem na kropkę po wg, ale to był tylko wierzchołek góry lodowej. "Łonczenie" elementów było szokiem, ale wisienką na torcie było "spawanie rury z węzłówko". Najgorsze jest to, że do tej pory nie wiem jaką spawać elektrodom...

W tygodniu mam też regularnie dzień spotkania zespołu projektowego. Namiastką demokracji jest moment, gdy każdy ma chwilę na wyartykułowanie swoich uwag, zażaleń i komentarzy w ogólnym kierunku całego zespołu lub konkretnie w stronę danego współprojektanta. Poprzedzone jest to jednak lekturą uwag sformułowanych przez stocznię i armatora. Koordynatorka odczytuje je na głos po czym zainteresowany stara się odpowiedzieć. Projekt jest już na takim etapie, że moja działka jest obecnie znikoma. Przysłuchuję się więc tłumaczeniom innych. Gdy po raz wtóry padło sformułowanie "Panie Krzysztofie, kolejne pytanie." nie wytrzymałem i palnąłem głośno "Na siebie". Po chwili konsternacji ruszyła karuzela śmiechu. Tadeusz Sznuk byłby ze mnie dumny. :)